Jest to temat stary tak samo jak Papa Smerf.
Zajmowały się nim już nie tylko Smefry ale już starożytni filozofowie. I
nie ma się czemu dziwić, bo przecież to chwila fascynująca i każdy z
nas jej głęboko pragnie.
Zaczniemy trochę nietypowo bo homoseksualnie. Ale to dlatego, że z Grecji. Zatem Arystoteles oraz Hipokrates określili
orgazm jako nieodłączny składnik udanego poczęcia życia. Oczywiście
obaj byli w tej sprawie nieco do tyłu, ale akurat tego nie można mieć im
za złe szczególnie, że jeden z najważniejszych – hm... czynników, które
są orgazmowi sprzyjające okryto dopiero w XVI wieku. Chodzi oczywiście
o łechtaczkę, którą odkrył renesansowy profesor z Padwy: Mateo Colombo.
Potem sporo ambarasu narobił Soranos z Efezu,
stwierdzeniem, „że nie jest istotne, czy kobieta odczuwa przyjemność –
liczy się tylko orgazm mężczyzny”. Soranos miał wprawdzie do swojej
głupoty po trosze prawo, bo żył na przełomie I i II wieku n.e.
Ważniejsze jest to, jak wiele z jego poronionych wypowiedzi nadal
funkcjonuje w malutkich rozumkach, choć minęło przecież ponad 1900 lat!
Taki np. Św. Augustyn z Hippony (354-430), uznał kobietę za największą przeszkodę na drodze do tzw. zbawienia. Inny, tym razem Tomasz z Akwinu, był nawet na tyle głupi aby stwierdzić, że: „onanizm jest występkiem gorszym niż stosunek z własną matką”.
Wkrótce m. in. za sprawą owego oszołomionego Tomasza wybuchła
histeria zabraniania masturbacji, która zaczęła rozwijać się na nasze
nieszczęście pomyślniej i ogarnęła cały zachodni świat na kilkanaście
wieków.
W 1710 r. pewien nawiedzony konował z Londynu wydał nawet książkę pt.: „Onanizm albo o okropnym grzechu samosplamienia”.
Podał w niej jako skutki poznawania samego siebie… hm… musiałabym tu
wstawić 8 linijek objawów, więc skupię się tylko na jednym – a były to…
proste włosy łonowe.
Następni odkrywcy, jak protestancki lekarz z Lozanny Simon-Andre Tissot w roku 1758 powtarzali bzdury o onanizmie ochoczo. Tissot wydał swoje działo pt. „Onanizm”
gdzie pisał, że „mózg onanisty wysycha tak bardzo, że można usłyszeć
jak grzechocze w czaszce”. Wątpię, ale jednocześnie wiem, że jemu mózg
wysechł z innej przyczyny.
Następny mądrala, teolog moralny, mnich – bo duchowni mają na ten temat od wieków najwięcej do powiezienia J. C. Debreyne,
w 1842 r. opisał i potwierdził kolejne skutki onanizmu (teraz tylko 5
linijek tekstu) co ważniejsze jednak stwierdził też, że onanizm jako
ciężką chorobę można leczyć. Najgorsze jest jednak, że opowiadał się za
usuwaniem łechtaczki.
Jednocześnie pewien fizyk z Austrii, Franciszek Antoni Mesmer,
już około 1775 roku polecał terapię magnetyzmu zwierzęcego w leczeniu
kobiet, organizując seanse zbiorowej hipnozy w czasie których
doprowadzał je do intensywnych orgazmów. Ponad sto lat później to
właśnie jego prace zainspirują Zygmunta Freuda. Także Pierre Briquet w swoim traktacie o histerii wskazuje w owym czasie na to, że pieszczoty łechtaczki to źródło rozkoszy kobiety.
Doszło do tego do tego, że od połowy XIX podstawowym, zalecanym
leczeniem histerii, epilepsji i żylaków u kobiet, a także jako środek
zapobiegawczy przed ich demoralizacją było wycięcie łechtaczki lub
przypalenie jej rozpalonym żelazem. Praktyki te podważył dopiero w
swych badaniach wspomniany właśnie Zygmunt Freud na początku XX wieku. To za jego sprawą oraz Junga, Kinseya, Johnson i wielu innych nadszedł czas przełomowy w postrzeganiu kobiecej seksualności i satysfakcji.
Już w roku 1900 John Butler zaprezentował pierwszą
maszynę do osobistego wibromasażu, która potem zrobiła furorę i dzisiaj
znana jest jako wibrator. Nie była to jednak jedyna próba. Na początku
XX wojny światowej niemiecki fizyk Wilhelm Reich prowadził w swoim
laboratorium w Stanach Zjednoczonych kontrowersyjne badania nad
orgazmem wywoływanym przez orgon, czyli podstawową energię kosmiczną.
Analogiczną koncepcję pramaterii/praenergii postulował w latach 20 XX
wieku również Polak Franciszek Rychnowski, bo przecież
Polacy nie gęsi i swój orgazm mają. Wilhelm Reich zbudował nawet
akumulator orgonowy, tj. urządzenie które wyzwalało orgazm u osoby
będącej w jego środku. Maszyna została niestety zniszczona przez FBI, a
jej autor zmarł w więzieniu.
Rok 1950 dla postrzegania ludzkiej, a w szczególności kobiecej seksualności jest niewątpliwie przełomowy. Albert Kinsey
publikuje bowiem wyniki swoich dwuletnich badań nad seksualnością
amerykańskich kobiet, które wstrząsają opinią publiczną. Udowadnia, że
noworodki mają zdolność przeżywania orgazmu, a seks oralny i masturbacja
są praktykowane przez o wiele większą grupę ludzi niż dotąd powszechnie
sądzono.
Zaledwie kilkanaście lat później, w 1965 roku Masters i Johnson,
ogłaszają swoje prace które wywołują kolejny szok obyczajowy. Zdumieni
mężczyźni na całym świecie otrzymują naukowe dowody na to, że kobieta
może osiągać wielokrotny orgazm. Również dzięki właśnie tym seksuologom
znana będzie jedna z najskuteczniejszych metod opóźniania
(przedwczesnego) wytrysku o której piszę w swojej pierwszej publikacji
pt.: Już nie będę taki szybki.
W 1967 roku, Desmond Morris przedstawia dość
interesującą teorię mówiąca jakoby orgazm u kobiety był sposobem na
zmęczenie doprowadzającym do ułożenia na wznak, która tak leżąc na
plecach znajdzie się w najlepszej do zapłodnienia pozycji.
W 1976 roku w PRL ukazuje się „Sztuka kochania” Michaliny Wisłockiej,
który stał się bestsellerem (nakład łączny to 7 mln egzemplarzy).
Autorka porusza po raz pierwszy w Polsce temat orgazmu kobiety bez
skrępowania i fałszywej wstydliwości.
W 1981 roku John Perry i Beverly Whipple, upubliczniają wiedzę na temat kobiecego orgazmu w swoich publikacjach, popularyzując odkrycie Ernst’a Graefenberg’a,
który w 1950 r. uznał za najbardziej aktywną, damską strefą erotyczną
punkt leżący koło cewki moczowej, który powiększa się podczas pobudzenia
seksualnego. Tak rozpoczęła się kariera sławnego punktu G.
W 1993 roku teoria Desmond’a Morris’a zostaje rozwinięta przez Robin’a Baker’a i Mark’a Bellis’a,
według których orgazm powoduje skurcze macicy, pomagające plemnikom
wędrować w kierunku jajeczka. Ich badania zwierające liczne błędy
metodyczne utrzymano jednak jako prawdziwe przez całe 12 lat. Kolejny
ważny moment w historii erotycznej satysfakcji to rok 2001 kiedy to
władze federalne w USA dopuszczają do sprzedaży elektroniczną pompkę
Eros CDT, której używanie prowokuje u kobiet silny wzrost podniecenia i
wielokrotne orgazmy.
Elisabeth A. Lloyd w 2005 obala roku poglądy Baker’a
i Bellis’a udowadniając, że kobiecy orgazm jest biologicznie zupełnie
niepotrzebny i można go traktować w kategorii wspaniałego prezentu od
szczodrej matki natury.
Przez wiele setek lat funkcjonowało społecznie lub religijnie
uwarunkowane przeświadczenie, że seks jest zły, a odczuwanie
przyjemności a orgazmu szczególnie jest złe, grzeszne, brudne i może
sprowadzić na kobietę przekleństwo, ognie piekielne, wieczne potępienie i
co tam jeszcze złego można wymyślić. W środowisku naukowców zajmujących
się badaniem kobiecej seksualności i orgazmów w szczególności przez
wieki, a nawet w ostatnich latach dochodziło do licznych kontrowersji.
Należy zdać sobie sprawę z jednego – do wszystkich takich informacji
należy podchodzić ostrożnie. Owszem, pewna wiedza – nawet czysto
teoretyczna jest konieczna i ważna, niemniej to nie ona decyduje o tym,
że ty i twoja partnerka będziecie szczęśliwi i usatysfakcjonowani. Czym
innym jest bowiem laboratorium a czym innym jest miłość. Najlepszym
Twoim doradcą powinny być własne odczucia, przemyślenia i
doświadczenia. Najlepiej wspólnie z Twoją partnerką.
Malwina Gartner
autorka m.in poradników: "Daj jej orgazm" czy "Prawdziwy Mężczyzna"
--
fot.wikipedia, www.sxc.hu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz